A mój tata zachowuje się dziwnie. Kto przy zdrowych zmysłach rozmawiałby z kimś, kogo nawet nie zna, a nawet zasugerował urojony pomysł zrobienia lalki tego samego Erica, aby pokazać ją w telewizji, bo wtedy Edgar mógłby wrócić? To szaleństwo, prawda? I to też jest podejrzane – czy ojciec celowo pozwolił synowi iść samemu do szkoły, czego nigdy wcześniej nie robił, aby zniknął tego samego dnia? W rezultacie wszyscy są podejrzani, z wyjątkiem żony Vincenta, wiecznie smutnej Cassie, która błąka się po mieście w poszukiwaniu syna. Ale jest tak samo wściekła jak inni, jeśli nie bardziej, nie wiedząc, co robić. W efekcie “Eric” okazuje się serialem zaskakująco polifonicznym – dosłownie, biorąc pod uwagę zawód i hobby głównego bohatera. I czasami ten chór głosów zlewa się w kakofonię, ale być może po części taka jest koncepcja: tak wygląda rozpacz, gdy dziesiątki i setki niepokojących myśli odciągają cię od tego, co najważniejsze.